Przejdź do treści

Ogródki działkowe

Kiedy byłem małym chłopcem. Tak powinienem zacząć wpis poświęcony ogródkom działkowym. W latach osiemdziesiątych, w okresie, kiedy poznawałem świat, działka mojego dziadka, położona w pobliżu Lasu Wesołowskiego, odkrywała przede mną zainteresowanie światem przyrody. Od wiosny do jesieni jeździło się z dziadkiem Józefem do pracowniczego ogródka, nominalnie należącego do jego syna, a mojego wujka, leśnika, i tam czekała zawsze jakaś przygoda. Dziś i ja jestem w pewnym sensie działkowcem.

To na tej działce dziadka Józefa po raz pierwszy zobaczyłem wilgę. To tam rosły pyszne owoce i warzywa, które trafiały na stół, ale najpierw do moich ust. To był bez wątpienia piękny czas. Dziś, kiedy presja ze strony deweloperów rośnie, z krajobrazu polskich miast znikają ogródki działkowe. Część z nich wciąż się broni przed eksmisją. Jedno nie ulega wątpliwości – obecnie te ogródki działkowe stanowią często jedyną ostoję dla wielu gatunków nie tylko ptaków, ale też ssaków, płazów i innych organizmów. Nie zastąpią ich trawniki i rzadko posadzone drzewa między blokami, które buduje się często w bardzo bliskim sąsiedztwie i przekształca w radykalny sposób.

Mogłoby się wydawać, że w Polsce powinniśmy doceniać ogródki działkowe. Nie mam wątpliwości, że doceniają je osoby, które się nimi opiekują. W przypadku wielu osób, w tym seniorów, jest to namiastka letniska. Gorzej z planistami, którzy decydują o zagospodarowaniu miejskiej przestrzeni. Działki zaczęły być uznawany za „gorszy sort” formujący tkankę miasta.

Rodzinne i pracownicze ogródki działkowe były bardzo popularne już w czasach PRL. Sam byłem beneficjentem tego systemu spędzając czas na działce z dziadkiem Józefem. Działki służyły nie tylko uprawie warzyw i owoców, ale też rekreacji i odpoczynkowi. Dziś, kiedy tak często szukamy odskoczni od asfaltu i betonu, ogródki działkowe wróciły do łask. Jednak ten powrót nie powinien oznaczać wyłącznie zainteresowania ze strony osób fizycznych, ale także miejskich władz. A te wręcz powinny wspierać osoby, którym chce dbać się o to, żeby zieleń przetrwała, często w nie do końca atrakcyjnych lokalizacjach, przy gęsto użytkowanych drogach.

Osoby, które opiekują się swoimi ogródkami powinny być otoczone szczególnymi przywilejami, bo wykonują pracę za służby miejskiej zieleni. Przekształcanie ogródków działkowych w park wygenerowałoby koszty, które są związane z utrzymaniem takich miejsc. Tymczasem na działce jej użytkownik sam finansuje utrzymanie skrawka zieleni. Zresztą nie łudźmy się, likwidacja ogródków działkowych najczęściej wynika z innych pobudek niż założenie parku.

Ktoś może powiedzieć, że nie zawsze podobają mu się działki i to jak wyglądają? Być może nie każdy ogródek trafia i w mój gust, ale o gustach nie powinno się dyskutować. Przede wszystkim jest to przestrzeń, w której użytkujący ogródek może poczuć się jak u siebie. Jednocześnie warto zastanowić się nad zachętami dla działkowców, które skłaniałyby ich do zostawienia jak największej powierzchni aktywnej na ich działce i nie zabudowywania jej. Odrębnym tematem jest problem związany ze stosowaniem środków ochrony roślin. Niestety stało się to wszechobecnym zjawiskiem. Na wojnę z mszycami i innymi organizmami ruszamy uzbrojeni w chemię, która wraca do nas z tym, co wypijemy, wdychamy i zjemy. Taka postawa zemści się na nas. Nie tylko na mszycach. Twierdzenie, że środki chemiczne służące do zwalczania różnych problemów roślin w naszym ogrodzie, są bezpieczne i selektywne, jest co najmniej wątpliwe. Sięgajmy po naturalne metody i zaprośmy do współpracy inne gatunki.

Działka może być fenomenalnym miejscem, w którym uczymy się współegzystować z przyrodą. My dajemy schronienie wielu organizmom, a one nam się odwdzięczają. Powieszenie budek dla ptaków, chociaż nie zastąpią dziupli, ale o takie trudno na działkach, może skutecznie pomóc w ograniczeniu liczebności organizmów uznawanych przez ludzi za szkodliwe dla ich upraw. Sikory zajmą się znacznie lepiej owadami niż niejeden promowany jako sposób na wszystko środek chemiczny.

Równie pożyteczne może być zadbanie o to, żeby urządzić coś na wzór oczka wodnego. To w nim mogą na wiosnę rozradzać się płazy. Oczywiście nie chodzi o takie oczko, w którym będą pływać karpie koi. Warto też zrezygnować z regularnie przycinanego trawnika w ogródku. Zamiast tego można pomyśleć o wprowadzeniu roślin występujących w naturze, które w okresie jesienno-zimowym będą przyciągać i żywić ptaki, oczywiście w zależności od jakości gruntów, na jakich znajduje się działka. W okresie zimy ptaki bardzo często z ogródków działkowych, gdzie łatwiej jest o znalezienie pokarmu. Działkowcy dokarmiają też ptaki zimą.

Nasz własny ogródek i opieka nad nim pełni jeszcze jedną ważną funkcję, o której mówi się coraz częściej, a ogranicza nakłady związane z kosztami naszego leczenia. Mam na myśli hortiterapię. Marta Korolczuk, z którą rozmowę przeczytacie na łamach Dzikiego Białegostoku nie ma wątpliwości, że jest to sposób na dobre samopoczucie. Nie bez powodu ten rodzaj terapii jest coraz częściej wykorzystywany w leczeniu i rehabilitacji pacjentów. Nie chodzi tu tylko o leczenie skołatanych nerwów. Bliski kontakt z naturą, wyhodowane przez nas samych warzywa i owoce, mają wpływ na kondycję naszego ciała.

Można się wciąż zastanowić, czy ogródki działkowe nie mogłyby być bardziej otwartą przestrzenią, dostępną dla wszystkich jak miejskie parki. Można się zastanowić dlaczego alejki na działkach są pozamykane i nie może się nimi przespacerować więcej osób. Niestety nie wszyscy potrafią się zachować i w pewnym sensie rozumiem działkowców wznoszących ogrodzenia i zamykających się na spacerowiczów. Może kiedyś i to się zmieni.

Paweł Średziński

Roześlij dalej!