W miejskiej przestrzeni ogrody zakładane przez ludzi mogą stanowić ostoję dla wielu gatunków dzikich zwierząt i roślin. Pełnią tez funkcję terapeutyczną dla ludzi, o czym przekonuje mnie w rozmowie Marta Korolczuk, autorka strony Dzikie Wino, której życiową pasją stał się ogród.
Paweł Średziński: Czym jest Dzikie Wino?
Marta Korolczuk: Dzikie wino jest moją ulubioną rośliną. Mam do niego organiczną słabość. Sprawia, że czuję się jak u siebie. Szczególnie teraz, jesienią, kiedy się przebarwia, przyciąga wzrok. Nie da się go nie zauważyć. Symbolicznie to dla mnie roślina z pogranicza tego co bliskie, znane, oswojone i tego co gdzieś tam za płotem, co czeka na zauważenie, odkrycie i zaproszenie do środka. I gdzieś pomiędzy, w tej przejściowej strefie kryją się skarby. To przestrzeń wymiany, wzrostu i rozwoju. Tak też nazywam swój przydomowy ogródek, który ewoluuje, a ja razem z nim. Dzikie Wino to w końcu spontanicznie zainicjowana przeze mnie i kiełkująca strona na facebooku, której aktualnie przyświeca hasło „Ogród na zdrowie”, która jest swoistym pamiętnikiem ogrodowym i ma propagować ogrodnictwo, w tym ogrodnictwo społecznościowe i terapeutyczne jako sposób na zdrowe życie.
Czy ogród może być „dziki”?
Ogród może być na tyle dziki na ile dziki jest ogrodnik. Jego charakter i osobowość przenika do tej uprawianej przestrzeni i ją tworzy, więc każdy dziki ogród, choć podobny, jest trochę inny. Niedawno natknęłam się na następującą myśl, że walory ogrodu stają się czytelne dopiero po upływie jakiegoś czasu od momentu jak już zabraknie tej osoby, która go uprawiała, kiedy ten ogród trochę zdziczeje. Wydaje mi się, że jest w tym jakaś prawda, że właśnie wtedy ujawnia się jego myśl i intencja, uważność, zdolność do wyciągania wniosków i przewidywania, współdziałania ze światem przyrody. Nie bez znaczenia jest miejsce, gdzie zakłada się i uprawia ogród, gleba, nasłonecznienie, otoczenie i krajobraz, bo to decyduje o wyborze gatunków. Dobrze jest mieć świadomość, że się tę przestrzeń wypożycza na jakiś czas, że jest to skrawek ogrodu planetarnego i, żeby to uszanować, też ze względu na fakt, że jest domem dla roślin i zwierząt. Myślę, że miarą tego jak bardzo ogród jest dziki jest to ile jest w nim życia. Podstawą ogrodu jest gleba i życie glebowe, czyli między innymi często niewidzialne grzyby i bakterie. Złoto ogrodnika to kompost, czyli materia powstała z substancji organicznej, kompost buduje glebę, gleba karmi rośliny, roślinami odżywia się człowiek i zwierzęta. Nauczyłam się, że w ogrodzie obowiązuje zasada wzajemnej wymiany, że to co włożysz to wyjmiesz, więc warto wrzucać na kompost to co najlepsze i zdrowe. To działa trochę jak sprzężenie zwrotne. Jeśli ktoś stosuje sztuczne nawozy i środki ochrony roślin to one znajdą się na jego talerzu. W tym łańcuchu pokarmowym, ale też w innych aspektach wszyscy jesteśmy połączeni. Żeby życie ogrodowe kwitło każdy musi coś jeść, mieć wodę do picia i miejsce do schronienia, więc warto uwzględnić w ogrodzie oczko wodne, drzewa, żywopłoty. Jeśli między tymi wszystkimi organizmami i nie organizmami współtworzy się jakaś równowaga i jest harmonia to też jest szansa, żeby ogród mógł być dziki.
A łąka może też być dzika – pytam o perspektywę osoby zajmującej się ogrodnictwem – bo część botaników zganiłaby mnie za takie pytanie?
Tak jak nie ma ogrodu bez ogrodnika, tak nie ma łąki bez człowieka, bo łąka wymaga koszenia, przynajmniej raz w roku albo wypasania na niej zwierząt. Bez tego w niedługim czasie pojawią się na niej zakrzaczenia i zadrzewienia, i zdziczeje. Przyroda sobie poradzi sama, łąka w formie jaką ja znam zniknie. Dla mnie dzika łąka to taka która jest miejscem do życia dla różnych gatunków roślin i zwierząt. Ale łąki też są różne i ich utrzymanie to sztuka. Specjalne miejsce w mojej pamięci mają łąki z dzieciństwa, z firletkami, jaskrami i kuklikami albo pełne kaczeńców. Podobają mi się łąki kwietne w mieście, te mniej i bardziej dzikie. Nie wiem co na to etnobotanicy.
Skąd Twoja ogrodnicza pasja?
Uprawianie ogrodu jest dla mnie tak oczywiste jak oddychanie. Nie wyobrażam sobie życia bez tego. Nie wiem co innego bym robiła. Wychowałam się na podbiałostockiej wsi na długo przed tym jak została przyłączona do miasta i tu wkoło były łąki, pola i lasy, więc miałam okazję być blisko ziemi. Najpierw robiłam babki z piasku, a później brałam udział w sianokosach, żniwach, sadzeniu ziemniaków i wykopkach. Znam smak ziemniaków z ogniska. Przy domu zawsze był ogród. Moja mama uprawiała kwiaty i warzywa. W tunelu foliowym, a później w szklarni były pomidory i ogórki, i chociaż był czas kiedy marudziłam przy podlewaniu to pamiętam, że jak się tam wchodziło to zapach był niesamowity. Mieliśmy truskawki, jabłonie, gruszę, śliwy, wiśnie, czereśnie, porzeczki i agrest. Tato był od przycinania. Jakby tego było mało w lipcu jeździliśmy rowerem do cioci na papierówki i pamiętam obfitość różnych owoców w jej sadzie. Zresztą tu chyba każdy miał jakiś ogródek ozdobno-użytkowy i sad. Po drodze do szkoły mijałam te wszystkie ogródki i obserwowałam co gdzie rośnie. Wiedziałam gdzie w maju mogę spodziewać się bzów i tulipanów, w czerwcu jaśminowców i akacji, a we wrześniu marcinków. Pamiętam też ślady po ogródku babci, narcyzy, szafirki, cebulice, paprocie i winorośl. Taka sama rośnie przy moim rodzinnym domu i z jej owoców tato do dziś robi wino.
Jakie zwierzęta mieszkają w Twoim ogrodzie?
Aktualnie w moim ogródku nie ma żadnego żywego inwentarza na stałe. Marzą mi się kury i żeby znowu był pies. Wygląda na to, że dobrze czują się tu krety, nornice, ślimaki i mrówki. Na dachu przysiada bocian albo przelatują żurawie i gęsi. Na krótszą lub dłuższą chwilę zatrzymują się sójki i sroki, po trawniku paradują pliszki, choć dawno ich już nie widziałam. W budkach lęgowych pomieszkują między innymi sikorki. Kiedyś w winobluszczu buszowały wróble. Poza tym motyle, różne pszczołowate, ważki, koniki polne, zdarza się modliszka, jaszczurka. Widuję jeże albo ślady ich żerowania. Na pobliskiej łące, do której mam dostęp i lubię sobie wyobrażać jaki ogród mógłby tam być spotykam sarny i zające, widzę ślady dzików i słyszałam, że bywa tam też łoś.
Czy w naszych ogrodach jest miejsce dla rodzimych gatunków roślin, nie tylko tych, które wprowadzamy celowo? Mam na myśli te gatunki, które uznajemy za „niepożądane chwasty”?
Chwasty to rośliny niepożądane w danym miejscu, więc kiedy słyszę „niepożądane chwasty” to dla mnie znaczy, że są one podwójnie niepożądane i, że w ogrodzie tego ogrodnika nie ma dla nich miejsca, przy czym definicja chwastu jest bardzo subiektywna i odnosi się do miejsca właśnie. Bo dla kogoś jakaś roślina może być generalnie chwastem, a dla mnie niekoniecznie, bo znajduję ją ładną albo użyteczną, ale na konkretnej rabacie lub grządce już jej nie chcę, bo przyjęłam inną koncepcję i wtedy ta roślina staje się chwastem. I to jest super w uprawianiu ogrodu, bo jest to akt twórczy, i to ja decyduję czego się pozbywam, bo tu i teraz mi się nie przyda albo nawet będzie przeszkadzać w osiągnięciu jakiegoś mojego zamiaru w sensie plonu albo efektu wizualnego, a co zachowuję bo uznaję to za wartościowe. Rośliny, w tym chwasty, też potrafią być bardzo kreatywne i warto je obserwować, bo przystosowując się do warunków podpowiadają ogrodnikom ciekawe rozwiązania, które można wykorzystać w uprawie. Wracając do rodzimych gatunków roślin, jeśli masz na myśli te dziko rosnące to one zwykle same znajdą drogę do naszych ogrodów i myślę, że warto się na nie otworzyć, poznać i jeśli jest nam z nimi po drodze to pozwolić się zadomowić.
Jakie rodzime gatunki roślin polecasz w urządzaniu ogrodu?
Ogród to jest żywy twór i trudno go urządzić jak mieszkanie. Mimo, że ma swoje granice to nie jest odizolowany od świata. Tu cały czas zachodzą zmiany i wszystko na siebie oddziałuje. Zanim coś się posadzi warto zaobserwować co rośnie w najbliższym otoczeniu. Jeśli na pobliskiej łące widzę kaliny, trzmieliny i jarzębiny, to znaczy, że mogę założyć, że raczej dobrze się tu czują, więc ładnie będą rosły i w moim ogrodzie. Ich owoce są też pożywieniem dla ptaków, więc jeśli zdecyduję się na przykład na taki owocowy żywopłot, to zapewnię sobie ich towarzystwo, a w rewanżu one pomogą mi się pozbyć szkodników. Poza tym jak wybiorę gatunki z najbliższego otoczenia to mój ogród będzie z nim współgrał i będzie sprawiał wrażenie większego, w pewnym sensie pożycza się krajobraz. Warto trzymać się zasady „właściwa roślina na właściwym miejscu”. To dużo ułatwia, bo trudno wymienić podłoże w całym ogrodzie. Jeśli ktoś ma ogród na piasku to może warto, żeby zamiast krwawnic, sadźców czy tojeści wybrał na przykład dziewannę i krwawnik. Dobór gatunków zależy też od tego co się komu podoba, jakie kolory się lubi, na co chce się patrzeć, co wąchać, co jeść, czego dotykać. Ja w niedługim czasie zamierzam posadzić kilka dzikich gatunków róż albo ich mieszańców, które są bardziej odporne na choroby niż ogrodowe odmiany, mają pojedyncze kwiaty, bardziej dostępne dla owadów, z reguły mniej lub bardziej intensywnie pachną, no i mają owoce, które nie tylko ładnie wyglądają, ale można je też wykorzystać w kuchni albo domowej apteczce.
Elementem założeń ogrodowych są również trawniki. Jak powinniśmy je pielęgnować?
Nie ma chyba jednego sposobu na trawnik. To jak zależy między innymi od miejsca, jakości gleby i funkcji jaką ma spełniać. Ja odkąd trawnik w moim ogródku zaczęłam nazywać murawą nie mam z nim problemów. Przestał przeszkadzać mi mech, a nawet go polubiłam. U mnie to jest powierzchnia po której się chodzi, chętnie boso, na której czasem rozkłada się koc albo przejeżdża z taczką. W tym roku udało mi się przeprowadzić akcję „maj bez koszenia”, ale jednak koszę kilka razy w roku. Nie podlewam, bo to nie angielski trawnik. Przy długotrwałych wysokich temperaturach w końcu wysycha, ale szybko się regeneruje. Żeby tę murawę trochę przewietrzyć czasem solidnie grabię, ale muszę mieć natchnienie, zresztą pomaga mi kret, nornica i jeż. Lubię, kiedy w trawie rosną narcyzy, krokusy i inne cebulowe, więc zgodnie ze sztuką po przekwitnięciu zostawiam ich liście aż zrobią zapasy na następny sezon i koszę dopiero jak naturalnie obumrą. W związku z tym czasowo i fragmentami murawa wygląda jak łąka, bo na przykład złocienie, które same się wysiały mają czas żeby podrosnąć a nawet zakwitnąć. Z otwartością witam stokrotki i mniszki lekarskie. W spokoju zostawiam rozsiewające się lebiodki, rukole, ogóreczniki i nagietki, przynajmniej do czasu koszenia. Sukcesywnie areał murawy zmniejsza się na korzyść nowych grządek i rabat, rzadziej odwrotnie. Tak naprawdę trawnik nigdy nie był tu zakładany.
Obecnie wiele osób, ale też instytucji sięga po środki chemiczne. Opryskuje się zieleń od wszystkiego. Walczy nawet z mchem na chodniku. Czy to właściwa droga?
Nie tak dawno przejeżdżałam rowerem obok pewnej instytucji i zobaczyłam młodego dżentelmena z butlą gazową i palnikiem jak wypalał na chodniku chwasty. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałam i w pierwszej chwili pomyślałam sobie, że to absurd i poczułam, że coś jest tu bardzo nie tak. Uważam, że w ogrodzie dozwolone jest wszystko, co niczemu ani nikomu nie szkodzi. A sztuczne nawozy wyjaławiają glebę i ją od siebie uzależniają. Środki ochrony roślin spływają do wód, rzek i morza, i wracają z pokarmem do konsumenta. Mi z tym nie po drodze. Gdybym miała podać przepis na zdrowy ogród to brzmiałby on „kompost”.
Czy są jakieś sposoby na radzenie sobie z mszycami i innymi problemami dotykającym rośliny, a może powinniśmy zostawić to naturze?
Jest mnóstwo różnych problemów, chorób i szkodników roślin, gdyby chcieć się na tym skupiać. Ja wolę koncentrować się na potencjalnej obfitości i uczę się tolerować i akceptować, na pewno nie panikować, zaufać przyrodzie i dać jej czas. Często problem rozwiązuje się przy pomocy niewidzialnych sprzymierzeńców. Warto postawić na bioróżnorodność. Mszyce na bobie to naprawdę nic strasznego. Bobu starczy i dla mszyc, i dla mnie. Mszyce lubią młode przyrosty, więc można też po prostu odciąć wierzchołkowy fragment pędu z mszycami. Można też siać rośliny pułapki, na przykład nasturcje i wtedy inne rośliny są zostawiane w spokoju.
Skąd bierze się nasza tęsknota za ogrodami? Z tęsknoty za naturą? Za lasem? Za dzikością?
Nie wiem, może niech każdy odpowie sobie sam. Ja chodzę do lasu po inspirację i żeby uzupełnić energię. Ale ogród się uprawia, w ogrodzie się tworzy, w ogrodzie bierze się sprawy w swoje ręce i ma się wpływ, czasem też przez ignorowanie i nicnierobienie. Ja lubię myśleć o tym symbolicznym rajskim ogrodzie, niby utraconym, ale mam taką teorię, że Ziemia to jest zapasowa kopia raju, i że tu i teraz jest niepowtarzalna okazja, żeby zrobić to dobrze. Stworzyć dobry, piękny i prawdziwy ogród to niezła perspektywa. Geoff Lawton, specjalista od permakultury, mówi, że w ogrodzie można rozwiązać wszystkie problemy świata. I ja się z nim zgadzam.
Czy na dachach bloków powinny już dziś powstawać ogrody? I dlaczego?
Słyszałam o farmach na dachach albo tarasach, w plony z których zaopatrują się na przykład restauracje. Ja osobiście najbardziej lubię mieć stopy blisko ziemi, dosłownie. Ale ogród można uprawiać wszędzie, w doniczce, na parapecie, na balkonie, na ścianie budynku. Jeśli ktoś nie dysponuje terenem przy domu, działką, nie należy do jakiejś społeczności ogrodniczej i w pobliżu nie ma jakiegoś nieużytku, który można przeznaczyć na ogród, a ma dostęp właśnie do takiej przestrzeni na dachu to czemu nie.
W czasie naszej pierwszej rozmowy wspominałaś o hortiterapii. Na czym to polega?
Hortiterapia to terapia przez ogród. To swego rodzaju forma terapii zajęciowej i rehabilitacji. Jeśli jest ogród w jakimś swoim przejawie, hortiterapeuta, uczestnik i cel, to wtedy można mówić o hortiterapii. Hortiterapia może być czynna i bierna. W pierwszą trzeba się trochę aktywniej zaangażować, wykonać jakieś czynności, to może być sianie, sadzenie, podlewanie, przycinanie. W przypadku drugiej wystarczy otworzyć swoje zmysły na doświadczanie ogrodu, jego kolorów, kształtów, zapachów, smaków, dźwięków, faktur i tekstur, czasem wystarczy po prostu być. Bardzo popularne są różne ścieżki sensoryczne. Hortiterapię można znaleźć między innymi w ofertach szpitali, oddziałów dziennych, warsztatów terapii zajęciowej, środowiskowych domów samopomocy, domów pomocy społecznej, domów seniora. Profilaktycznie i prozdrowotnie każdy we własnym zakresie może korzystać z dobrodziejstw ogrodu, choć wtedy to nie nazywa się hortiterapią. Tak czy inaczej autentyczne zaangażowanie w procesy ogrodowe przynosi korzyści.
Mówiłaś też o tym, że jest już pierwszy hortiterapeutyczny ogród? Możesz opowiedzieć więcej o tej inicjatywie?
To może za dużo powiedziane, ale tak, wspominałam, że aktualnie przy współpracy z jedną z białostockich organizacji społecznych prowadzę grupę wsparcia przez ogród dla osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Wspólnie z osobami uczestniczącymi założyliśmy ogródek społecznościowy, w którym regularnie się spotykamy, żeby o niego dbać. Celem jest między innymi integracja, aktywizacja i umacnianie w zdrowieniu. To jest okazja, żeby nie siedzieć samotnie w domu przed telewizorem, tylko wyjść do ludzi. Cieszy mnie pozytywny odzew osób uczestniczących. Jestem też bardzo wdzięczna, że to mogło się zadziać, bo dość długo chodziłam z tematem. To nasze działanie powoli się kończy w tym sezonie, ale chciałabym, żeby mogło mieć dalszy ciąg i może zaistnieć w formie całorocznej.
Czy pomagasz ludziom urządzać ogrody?
Aktualnie bardziej interesuje mnie ogrodnictwo społecznościowe i terapeutyczne. Poza tym dużo czasu spędzam w swoim ogródku. Przez chwilę opiekowałam się dwoma ogrodami w ramach wymyślonej przez siebie akcji „Pomocna Dłoń w Twoim ogrodzie” i wtedy wydało mi się to smutne, że ktoś powołuje ogród do życia i musi wynajmować ogrodnika, żeby go dla niego i za niego pielęgnował. W ogrodnictwie, tak jak ja je czuję i rozumiem, chodzi o doświadczanie, zaufanie, relację i tworzenie. To jest coś osobistego. Dla mnie to jest akt nadziei. Ogród ma dla mnie sens. Uważam, że cudownie by było gdyby każda osoba, która chce, mogła zaangażować się w uprawianie swojego własnego ogródka, po swojemu i jednocześnie w zgodzie z otoczeniem.
Dziękuję za rozmowę.