Przejdź do treści

Duże zwierzę

Łoś jest bez wątpienia największym dzikim ssakiem, który odwiedza Białystok. Przypomina nam o tym, jak łatwo możemy zepsuć świat przyrody. Bo tylko w XX wieku łosia mogliśmy stracić bezpowrotnie i to dwukrotnie.

Fot. R. Miazek

Zacznijmy od wyjaśnienia powodu wizyt w miejskiej przestrzeni. Dzięki wprowadzeniu moratorium zakazującego odstrzału liczebność łosia podniosła się z poziomu zaledwie tysiąca osobników na początku naszego wieku. Łoś rozpoczął powrót do swoich dawnych siedlisk, gdzie nierzadko nie był widziany od paru wieków. Tam, gdzie dziś są bloki i inna zabudowa, tam żyły w przeszłości łosie – jak pisał o tym zjawisku nieżyjący już pisarz, autor książki „Dzika Warszawa”, Arkadiusz Szaraniec. Podejrzewam, że tu, gdzie dziś leży Białystok, zanim osiedlili się ludzie, łoś mógł doskonale odnajdywać się w dolinach miejscowych rzek, dopóki nie zostały zniszczone przez człowieka. Teraz, kiedy gapiszony, jak żartobliwie mówi się o łosiach, wracają po długiej nieobecności do kolejnych ostoi, nie znajdują już w mieście odpowiednich miejsc do bytowania. Dlatego idą dalej, ale przez tereny zabudowane i drogi muszą jakoś przejść, jeśli nie mają innej alternatywnej trasy.

Należy podkreślić, że łosie w Białymstoku są zwierzętami przechodnimi. Jeśli pojawiają się w miejskiej przestrzeni, nie wynika to z ich sympatii do miasta, ale z zagubienia na trasie wędrówki lub tego, że nie dysponują w danej chwili innym przejściem. Nie mają przecież w mieście stałych ostoi. Ich łazikowanie najczęściej warunkuje dostępność pokarmu i poszukiwanie dogodnego siedliska. Przenoszą się wraz ze zmieniającymi się porami roku do miejsc, gdzie znajdą zasobne żerowiska. Nie grozi nam jednak łosiowa inwazja.

To, że łosia można częściej zobaczyć niż dawniej – pamiętam czasy, kiedy był takim rarytasem dla obserwatora przyrody – jest efektem wspomnianej już przeze mnie decyzji o wstrzymaniu polowań na ten gatunek. Łoś mógł dzięki temu złapać oddech. Jego populacja się stabilizuje, starzeje, samce mają coraz ładniejsze poroże, a w całym kraju jest jeszcze sporo miejsca, które łosie mogą zająć.

Łoś nie jest zwierzęciem towarzyskim. Nie gromadzi się w większe grupy jak jelenie. Najsilniejsze więzy tworzą się między samicą a jej potomstwem, które nieraz towarzyszy matce nawet po urodzeniu przez nią młodszego rodzeństwa. Samce mogą tworzyć luźne grupy, ale w mieście najczęściej widujemy je w pojedynkę.

Do dziś nie widziałem łosia w naszym mieście. Owszem widuję je często w innych miejscach na Białostocczyźnie, ale poza stolicą województwa podlaskiego. To, że łosie pojawiają się w Białymstoku wiemy dzięki obserwacjom pojedynczych osobników, które co jakiś czas trafiają na nasze skwery i ulice, bywa, że i do samego centrum miasta. Taka sytuacja miała miejsce w czerwcu 2014 roku, kiedy zwierzę, które przywędrowało od strony Parku Zwierzynieckiego dotarło do stawów obok Pałacu Branickich, w których oddało się chłodzącej kąpieli. Było zagubione i nie wiedziało za bardzo jak wybrnąć z miasta. Łoś był już ewidentnie zmęczony, jak relacjonował mediom rzeczni białostockiej straży miejskiej. Ostatecznie udało się samca łosia poddać sedacji i został wywieziony do lasu.

Pamiętajmy, że łosie mogą pojawić się w różnych miejscach.

Tych obserwacji łosia pojawia się więcej w związku z rosnąca popularnością mediów społecznościowych. Łoś pod blokiem, łoś przekraczający drogę lub skubiący pędy drzewa rosnących na zielonym pasie przedzielającym wielopasmową jezdnię. Wiele filmów znajdziemy w internecie. Jak mówił mi profesor Uniwersytetu w Białymstoku Mirosław Ratkiewicz, badacz łosi, w wywiadzie poświęconym ssakom Białegostoku: „Zwiększona liczba obserwacji łosi w Białymstoku i na obrzeżach miasta od kilku lat może wynikać z tego, że nie ma odpowiedniego przejścia dla tych zwierząt między Biebrzańskim Parkiem Narodowym a Narwiańskim Parkiem Narodowym na trasie S8. O ile jest przejście pod mostem na Narwi koło Żółtek, umieszczone tam fotopułapki wskazują, że łosie tamtędy nie przechodzą. Wygrodzona trasa przecięła naturalny korytarz migracji między Biebrzą a Narwią na tym odcinku, co sprawiło przesunięcie trasy migracji na wschód. W rezultacie łosie pojawiają się częściej w okolicach białostockiej oczyszczalni ścieków, ulic Kołłątaja i Komisji Edukacji Narodowej”.

Niestety nie zawsze wizyta łosia w mieście kończy się w stosunkowo bezbolesny sposób. W przestrzeni miasta te duże ssaki trafiają na nowe zagrożenia. Coraz większym problemem są ostro zakończone ogrodzenia. Chociaż prawo w Polsce zabrania stosowania na płotach ostrych zakończeń, drutu kolczastego, czy tłuczonego szkła oraz innych podobnych odstraszaczy, na wysokości mniejszej niż 1,8 m, przepis ten jest rzadko przestrzegany. Tymczasem łoś, który jest w stanie poradzić sobie z wysoką przeszkodą, próbuje sforsować ogrodzenie i może nadziać się na ostre groty. Nie jest w stanie zidentyfikować grożącego mu bezpieczeństwa. Dochodzi do dramatycznej sytuacji, w której ciężkie zwierzę, jakim jest ważący przyjmijmy, że 300 kilogramów łoś, próbuje uwolnić się z wbitych w jego ciało metalowych ostrzy. Zwierzę się szamoce, a groty jeszcze mocniej kaleczą i wbijają w ciało, prowadząc do śmierci. Taki płot okazuje się śmiertelną pułapką. Przed złodziejami na pewno nas nie ochroni. Z kolei dla zwierząt może oznaczać konanie w męczarniach.

Zdaniem ekspertów z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży należałoby ustawowo wrócić do dwóch metrów, jako minimalnej wysokości, na której dozwolone byłoby umieszczenie niebezpiecznych zakończeń – taki przepis obowiązywał w Polsce do 1995 roku. Jednocześnie warto byłoby przynajmniej w tych miejscach, gdzie łoś wpada na kolce i ginie na nich, każdorazowo przeprowadzić postępowanie i sprawdzić na jakiej wysokości są niebezpieczne ostrza. W marketach budowlanych bez trudu znajdziemy gotowe elementy ogrodzenia, które umieszczane są na niższej niż obecne 1,8 m wysokości. W rezultacie nikt tego prawa nie egzekwuje, stąd kolejne łosie będą ginąć na kolcach. Częściowo mogłyby w tym pomóc sieci handlowe, wycofując taki produkt z oferty. Ten problem nie dotyczy wyłącznie Białegostoku, ale i innych regionów Polski. Dotychczasowy apel w sprawie zmian dotyczących wysokości ostrych zakończeń ogrodzeń, z którym wystąpiły do polskich władz Instytutu Biologii Ssaków i organizacja Client Earth, pozostała bez odpowiedzi.

Jak tragiczny przebieg mogą mieć zdarzenia z udziałem łosia, potwierdza historia, która miała miejsce po sąsiedzku, w Klepaczach, w 2020 roku. Na ostro zakończone ogrodzenie nadziały się tam dwa łosie – łosiowa matka z łoszakiem. Dramatu całej sytuacji dodaje fakt, że samica bez trudu pokonała przeszkodę, ale jej potomstwu nie udało się i zawisło na płocie. Wtedy troskliwa łosza zawróciła i w odruchu pomocy przeskoczyła jeszcze raz ogrodzenie, nadziewając się tym razem na jego ostre zakończenia. Weterynarz mógł tylko zakończyć cierpienie zwierząt, odbierając im życie. Nie ma już roku, kiedy nie dochodzi do takich łosiowych tragedii.

W 2009 roku byliśmy świadkami smutnego zdarzenia z udziałem łosia, który zawisł na ogrodzeniu.

Pamiętajmy o tym, że łosie nie mają złych zamiarów. One sobie wędrują, tak jak my chcemy się przemieszczać. Minimalizujmy ryzyko zdarzeń, które mogą się źle skończyć dla zwierząt. O rozsądek apeluję też do kierowców na drogach. Szczególnie na trasach już poza miastem, ale i  mieście. Brawurowa i nieprzepisowa jazda wielu osób na trasach przebiegających przez obszary, gdzie o obecności dzikich zwierząt informują znaki ostrzegawcze, może się skończyć naprawdę tragicznie, nie tylko dla łosia, bo ten nie uchodzi z życiem i bez szwanku, ale i dla ludzi, którzy poruszają się samochodami. Tych znaków ostrzegawczych nie ustawia się bez powodu.

Łoś to duże zwierzę, a ryzyko wypadków rośnie właśnie jesienią, co ma związek z sezonowymi migracjami tego gatunku. Jednak nie wchodzi na szosę z premedytacją i nie odpowiada za dramatyczny wzrost wypadków, w których udział zdarzeń z udziałem dzikich zwierząt jest wciąż bardzo niski.

We wrześniu łosie znajdują się w okresie swoich godów. Samce delikatnie stękają. To czas łosiowej miłości. Od 2018 roku organizuję ogólnopolskie obchody Dnia Łosia. W połowie września. Z okazji Dnia Łosia można zrobić im dwa prezenty. Jeździć ŁOŚtrożnie, jak zachęca do tego Biebrzański Park Narodowy i nie używać ogrodzeń z ostrymi zakończeniami, które mogą łosie zabić. A ja łosiom życzę tego, żeby w końcu trafiły na listę gatunków chronionych. Bo łoś to jest ktoś i ta ochrona mu się należy. Tak jak należała się im książka, która ukazała się w 2021 roku, i której jestem współautorem razem z Piotrem Dombrowskim. Do jej przeczytania bardzo was zachęcam.

Paweł Średziński

Roześlij dalej!