Przejdź do treści

Śladami dziadka Józefa

Moje dzieciństwo upływało pod znakiem wspólnych wypraw z dziadkiem Józefem do ogródka działkowego położonego za ówczesną Szosą Północno-Obwodową. Te wspólne wypady na działkę zachowałem w pamięci jako jeden z tych niezapomnianych spacerów po Białymstoku. Dlatego na pierwszą z dzikich wypraw wybrałem szlak moich wędrówek z lat osiemdziesiątych. Ostrzegam! Będzie nostalgicznie.

O ile Las Wesołowski i rezerwat Antoniuk odwiedzam stosunkowo regularnie, to ciekawiło mnie jak wygląda ten fragment trasy, gdzie nie byłem już od lat. Ciekawiło mnie, czy zachowała się sosna, którą uderzył piorun? I czy „bajorko”, w którym kiedyś tak licznie występowały traszki nadal istnieje? Jak wyglądają działki i czy przy drodze rosną te same lipy, z których zrywaliśmy kwiaty do suszenia na leczniczy napar?

Spacer zaczynamy przy rondzie Jana Nowaka-Jeziorańskiego zamykającym ulicę Świętokrzyską, tuż na skraju lasu. Trochę inaczej niż z dziadkiem, z którym ruszałem z odwrotnej strony, z przystanku autobusowego od strony ulicy Tysiąclecia Państwa Polskiego, skąd szliśmy na piechotę. Dzień jest skwarny, ale od razu po wejściu między drzewa, temperatura staje się bardzo przyjemna.

Dawniej, zanim powstał Białystok, cały obszar miasta porastał las. Ten, który rośnie dziś w miejscu nazywanym Lasem Wesołowskim jest ostańcem po dawnej puszczy. W okresie średniowiecza Białostocczyzna była obszarem pogranicza, gdzie w związku z niespokojną sytuacją nie rozwijało się osadnictwo. Można wręcz stwierdzić, że obszar ten zdziczał, zanim człowiek znów nie zaczął przekształcać tego miejsca. Przez kolejne wieki, począwszy od wieku XVI, już po fali kolonizacji dawnej wielkoksiążęcej puszczy, zachował się skrawek lasu, w którym dziś jest rezerwat Antoniuk.

Fot. P. Średziński / W cieniu liści.

Jednak zanim dotrzemy do rezerwatu warto przyjrzeć się uważnie otaczającemu nas lasowi. Wiele w nim drzew liściastych. Są i takie fragmenty lasu, gdzie znajdziemy sosnę. Presja ze strony człowieka miała przemożny wpływ na obszary leśne, ale mimo to las przetrwał. Po tutejszym lesie można wybrać się na spacer specjalnie przygotowaną ścieżką przyrodniczą Las Antoniukowski. Jednak najciekawszy jest sam rezerwat. Możemy tam zobaczyć las, który dzięki ochronie rezerwatowej urządza się sam. Sam rezerwat powstał w 1995 roku. Po prawie trzech dekadach przypomina nam, że kiedyś rosła w tym miejscu puszcza. Powalone drzewa, obecność takich gatunków ptaków jak jarząbek czy orzechówka, czynią z tego obszaru wyjątkowe miejsce na mapie miasta. W opracowaniu doktora Dana Wołkowyckiego poświęconego roślinności Białegostoku czytamy, że w rezerwacie „Antoniuk” występuje aż 57 gatunków roślin typowych dla starych lasów.

Fot. P. Średziński / Na granicy rezerwatu.

Po drodze towarzyszą nam dzięcioły, na środku ścieżki pojawia się zięba. Wiewiórka chroni się pod okapem liści, ocieniających pień sosny, na którym odpoczywa od upału. Po bokach odzywają się sikory. Z pewnością warto być czujnym stawiając każdy krok w tym miejscu. I wracać tutaj o różnych porach roku. Jedynie dobiegające dudnienie dróg wyrywać nas może ze stanu błogiej leśnej kąpieli.

Fot. P. Średziński / Wiewiórka szukała schronienia w cieniu.

*

Mniej szczęścia mają drzewa, które rosną poza rezerwatem. Jest to obszar, na którym zgodnie z przyjętym Planem Urządzania Lasu jest prowadzona gospodarka leśna. W 2021 roku wycinka zaniepokoiła mieszkańców Białegostoku, którzy często korzystają z tego kompleksu w celach rekreacyjnych. Rozgorzała dyskusja. Padały różne argumenty. W dobie zmian klimatu, kiedy tak cenne staje się każde drzewo może warto już teraz odpuścić tym lasom i ograniczyć cięcia na tym obszarze. Tym bardziej, że lasy w granicach miast są niezwykle ważnym elementem miejskiej tkanki.

Fot. P. Średziński / Fragment lasu użytkowany gospodarczo.

Opuszczamy sąsiedztwo rezerwatu i kierujemy się w stronę Wodociągów Białostockich. Mijamy zabudowania i skręcamy w prawo. Wzdłuż trasy augustowskiej maszerujemy w stronę miasta. Potem schodzimy w drogę, która prowadzi do Nadleśnictwa Dojlidy. Droga po części przypomina tą z mojego dzieciństwa. Są kocie łby. Rosną też lipy, ale już nie kwitną tak obficie jak dawniej. Idziemy cały czas prosto do ogródków działkowych.

*

Działka, na którą chodziłem z dziadkiem należała do mojego wujka Ryszarda, który był przez wiele lat pracownikiem Lasów Państwowych. Wiele szczęśliwych dni spędziłem właśnie tutaj. Obecnie ogródki działkowe są szczelnie zamknięte, stąd idę dalej pasem między torami a ogródkami w nadziei, że dostrzegę miejsce, gdzie stał mały domek, a jabłka i gruszki prosto z drzewa smakowały najlepiej. Niestety dość trudno odnaleźć to miejsce po tylu latach. Przedzieram się przez zarośla między torami a działkami. Dostrzegam zaplecze ogródka, w którym po raz pierwszy widziałem wilgę i wiele innych gatunków ptaków. Więcej niestety już nie zobaczę. Cofam się w stronę torów. Po chwili trafiam na świeżo wykopany rów. Trochę dalej przeskakuje przede mną sarna zaskoczona nagłym pojawieniem się ludzi.

Fot. P. Średziński / Kocie łby przetrwały.

Próbuję odtworzyć mapę dawnych spacerów i znaleźć sosnę, którą zawsze mijałem w drodze na działkę. Po paru minutach odnajduję poszukiwane drzewo. Pamiętam, że ślad na pniu był efektem burzy, która zastała nas jeszcze w ogródku. Kiedy wracaliśmy z dziadkiem pokazał mi pozostałość po piorunie na drzewie. Dziś nie ma już tutaj wydeptanej przez działkowców ścieżki i trzeba pokonać zarośnięty skrawek terenu. Sosna przetrwała, zachowując bliznę i rośnie tuż przy ogrodzeniu.

Fot. P. Średziński / Sosna z blizną.

Znów wracam do torowiska i szukam jeszcze jednego miejsca. Śladów po dużym mrowisku, które było kiedyś stałym przystankiem, oczywiście już nie ma. Dziadek tam przystawał, kładł w pobliżu mrowiska rękę i pozwalał mrówkom dość gęsto obsiąść jego dłoń. Żartował, że to szczypanie mrówek pomaga mu na krążenie. Potem delikatnie strzepywał mrówki. To tam nauczyłem się rozpoznawać mrówki rudnice.

*

Dochodzę do wiaduktu. Było to miejsce szczególne. Pamiętam opowieści o sokistach – funkcjonariuszach Straży Ochrony Kolei – łapiących ludzi, którzy przechodzili przez tory pod wiaduktem. Sokistów nigdy nie spotkałem. Za to do dziś wisi tabliczka informująca o zakazie przekraczania.

Fot. P. Średziński / Pod wiaduktem bez zmian.

Po drugiej stronie torów próbuję wypatrzeć niewielkie bajorko, którego już nie widać. Zarośnięte krzakami nie wiem, czy przetrwało. Być może w czasie rozbudowy dawnej obwodnicy w tzw. Trasę Generalską zostało naruszone. Kiedyś w jego wodach pływały traszki. Nad jego brzegiem miały miejsce fascynujące spotkania z fauną tego „stawiku”. Pamiętam, że czasami chodziło się tam z wykonanym domowym sposobem podbierakiem i zanurzało w wodę wyciągając organizmy żyjące w wodzie. A potem kartkowało „Poradnik młodego przyrodnika” z czarno-białymi rysunkami i próbowało w ten nieporadny sposób zidentyfikować gatunek.

Fot. P. Średziński / Kiedyś był tu staw.

Idziemy dalej wzdłuż torowiska. Po tym jak mijamy wiadukt, po obu stronach nasypu widzimy niezwykłe miejsce. Nie jest ono już dziś użytkowane rolniczo. Pamiętam krowy, które w latach osiemdziesiątych wypasali tutaj okoliczni mieszkańcy. Z jednym z nich dziadek ucinał zawsze pogawędkę. Zwierzęta kształtowały krajobraz tego miejsca, zapobiegając jego zarastaniu. Po latach to miejsce zdziczało, zarosło i pod wieloma względami stanowi ważną ostoję przyrody. Grzesiek Grygoruk, ornitolog przekonywał mnie, że to kolejne ciekawe miejsce. „Jest tam naprawdę dziko” – mówił. – „Mam tam jeden z moich punktów obserwacyjnych w ramach monitoringu ptaków w mieście, który prowadzę od kilku lat. W tamtym miejscu jest kilkanaście hektarów totalnej dziczy. Krzew na krzewie. Zimą jest dużo owoców głogu i jarzębiny, co przyciąga drozdy. Niedawno pojawił się tam też derkacz. Jest dziwonia, strumieniówka, łozówka. Miejsce wyjątkowe i warte ochrony przed zabudową, co powinni uwzględnić miejscy planiści. Dzięki temu, że zostało pozostawione same sobie ma szansę być naszym miejskim rezerwatem”. I rzeczywiście się nie mylił. W sezonie lęgowym gwarno tu. Na pewno wrócimy tu zimą. Tym bardziej, że pobliskie ogródki działkowe stanowią ważny azyl dla zimujących ptaków.

Fot. P. Średziński / Zielony klin i ogródki działkowe.

W miesiącach letnich bujna zieleń tworzy tu coś na kształt naszej białostockiej „dżungli”. Z nasypu widzimy też jak zabudowa osacza tę kieszeń zieleni. Póki co ta kieszeń przetrwała. Pełni rolę ważnego zielonego klina, którego nie powinno się zabudowywać. Wspomniana kieszeń ciągnie się aż do ulicy księdza Michała Sopoćki, do której dziś nie dotrzemy. Mijamy grzywacza, który w ostatniej chwili, tuz przed nadjeżdżającym pociągiem, zrywa się z linii trakcyjnej. Dochodzimy do mostku na rzece Białej. Zsuwamy się w dół i kontynuując spacer wzdłuż zarośniętych brzegów możemy zobaczyć rzekę, która odzyskuje swój naturalny urok. Kiedyś Biała była uznawana za mało atrakcyjną rzekę. Teraz powinna zostać doceniona. Ten odcinek jest dla bardziej wprawnych piechurów. Ogródki działkowe skutecznie bronią wstępu. Wytyczają dość wąski korytarz. Dochodzimy do ulicy Świętokrzyskiej. Tutaj skończymy naszą pierwszą wyprawę.

Fot. P. Średziński / Rzeka Biała

Paweł Średziński

„Śladami dziadka Józefa”
Czas przejścia: 2-3 godziny, a nawet dłużej.
Przebieg trasy: zalecana dowolność trasy na odcinkach między punktami, pamiętajmy tylko, że teren rezerwatu nakłada ograniczenia związane z możliwością poruszania się po jego terenie.
Poziom trudności: łatwa, miejscami średni. Wszsytko zależy od piechura.
Kiedy: cały rok.

Roześlij dalej!