Przez ostanie dekady wycinane, niedoceniane, w dobie globalnego ocieplania stają się niezbędnym elementem miejskiego krajobrazu. Drzewa. Nie poradzimy sobie bez nich w nagrzewających się miastach. O to, dlaczego są takie ważne, jak o nie dbać i jaka przyszłość czeka miejskie drzewa, postanowiłem zapytać doktora Piotra Tyszko-Chmielowca z Instytutu Drzewa.
Paweł Średziński: Jak powinienem tytułować Piotra Tyszko-Chmielowca? Dendrologiem, leśnikiem, ekologiem, a może jeszcze inaczej?
Piotr Tyszko-Chmielowiec: Najchętniej określam się jako ekspert arborystyczny. Czasem ludzie nazywają mnie dendrologiem. Jest jednak różnica między mną a dendrologiem. Dendrolog jest naukowcem, który bada drzewa, bada systematykę. Natomiast arborystyka jest stosowaną nauką o opiece nad drzewami. Jednocześnie wciąż uczę się o drzewach i przekazuje tę wiedzę innym.
A zatem jesteś opiekunem drzew i nauczycielem?
Nauczycielem jestem kursach i na spotkaniach, kiedy mogę opowiedzieć o drzewach. Opowiadanie o nich sprawia mi ogromną przyjemność. Przy czym ja koncentruję się na drzewach wokół ludzi. Nie zajmuję się drzewami w lasach, bo nie sposób zajmować się wszystkim. A tam, na szczęście działa coraz więcej ruchów społecznych, które chcą te lasy chronić.
Zacznę od podstawowego pytania. Po co nam drzewa w mieście? Co tracimy wraz z ich wycinką i wyrugowaniem z miejskich placów, rynków, skwerów i ulic?
Drzewa są naturalnym klimatyzatorem. Jednak ten klimatyzator jest wyjątkowy. Różni się od tych używanych przez ludzi, przenoszących ciepło z chłodzonego pomieszczenia na zewnątrz, sprawiając, że w mieście jest jeszcze goręcej. Tymczasem drzewo chłodzi powietrze zamieniając energię cieplną na parowanie wody z liści i napędzając obieg wody w przyrodzie. Wokół drzew jest chłodniej. Wynika to nie tylko z cienia, ale właśnie z tej funkcji klimatyzatora. W zmieniających się obecnie warunkach klimatycznych nie przetrwalibyśmy bez drzew w mieście. Nie dałoby się w nim żyć, co dotyczy szczególnie słabszych i starszych osób, dla których może to być kwestia życia i śmierci. Druga funkcja drzew związana ze zmieniającym się klimatem dotyczy wyłapywania wody. Duże drzewo może zatrzymać do kilkuset litrów wody w swojej koronie, pniu na pniu. Jeśli mamy dużo drzew, łagodzą one skutki coraz częstszych powodzi błyskawicznych. Drzewa pomagają nam przeżyć w zanieczyszczonej strefie miejskiej. Oprócz znanej od dawna funkcji producenta tlenu, pełnią bardzo wyraźną funkcję pochłaniania zanieczyszczeń powietrza, zwłaszcza drzewa liściaste. W liściach i na liściach zatrzymują się pyły.
Czy w czasach globalnego ocieplenia, w upalne dni, lepiej będą nam służyć drzewa iglaste, czy liściaste?
Drzewa iglaste są zwykle ciemniejsze i bardziej chłoną energię cieplną. Weźmy za przykład świerki. W upalne dni las iglasty pochłonie więcej ciepła niż liściasty. Drzewa liściaste mają lepsze albedo odbijając więcej promieniowania w okresie, kiedy mają liście. W lasach powinniśmy preferować drzewa liściaste, bo jest u nas nadmiar drzew iglastych, które radzą sobie coraz słabiej ze zmieniającym się klimatem. Wydaje się, że ten proces przyspiesza. Na naszych oczach znika świerk, czego dowodzą problemy z tym gatunkiem w Puszczy Białowieskiej, a jednocześnie sosna też zaczyna coraz bardziej cierpieć i to jest wskazówka, że trzeba ten nasz las przebudowywać. Sosna zwyczajna która wydawała się tak odporna na susze, wprawdzie dotąd rosła nawet na szczerych piaskach, ale tez przestaje sobie radzić. Pojawia się na niej w znacznej ilości jemioła, co jest objawem poważnego kryzysu.
Czy to oznacza, że powinniśmy zrezygnować z drzew iglastych w mieście?
Powinniśmy zmienić nasze podejście i starać się włączać drzewa iglaste jako domieszkę i urozmaicenie ze świadomością, że sosna czy świerk, coraz słabiej sobie radzą. Rozwiązaniem jest cis, chociaż jest raczej krzewem, to jest stosunkowo odporny na warunki miejskie. Najlepszym kluczem do przygotowania się na niepewną przyszłość jest różnorodność, bo my nie wiemy, jakie czynniki stresowe, jakie choroby spotkają nasze drzewa. A te ostatnie przenoszą się globalnie wraz ze globalizacją świata. Nie wiemy jak drzewa będą wytrzymywały w zmieniającym się klimacie. Pojedynczo świerk można sadzić. Ten gatunek przeżyje w sprzyjających mu wilgotnych miejscach, ale on nam się kończy jako drzewo leśne, a i w miastach, na przykład we Wrocławiu w parkach wypada. Zastępuje się go obecnie daglezją. To zresztą bardzo ciekawe, ponieważ daglezja jest drzewem z lasów deszczowych północnego zachodu Ameryki, ale wykazuje znaczną odporność na zmiany klimatyczne, jakie mamy i nieźle sobie radzi. Dodam też, że to daglezja jest w tej chwili najwyższym drzewem w Polsce, chociaż jest gatunkiem obcym, podobnie jak najgrubsze drzewo, którym jest w naszym kraju platan. Daglezje były kiedyś sadzone przez Niemców, którzy traktowali te drzewa jako eksperymentalny gatunek leśny. To jest fajne drzewo, daje dobre drewno. W Polsce dominuje jednak sosna i nie ma pomysłu co z nią zrobić. W miastach już teraz warto eksperymentować z obcymi gatunkami i patrzeć co nam się udaje, ale nie iść w masówkę, monokulturę, nie sadzić alej jednogatunkowych. Cytując przysłowie – „Nie wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka” – ale próbować, przyglądać się, jak to działa, jak te drzewa sobie radzą i oczywiście nie rezygnować z naszych rodzimych gatunków drzew. Jest nasze rodzime drzewo miejskie, klon polny. Bardzo dobrze rośnie we Wrocławiu, gdzie przed wojną Niemcy sadzili te klony, także jako formowane żywopłoty. Po wojnie nie były już utrzymywane w tym charakterze i teraz mamy gęste szpalery tych drzew. To jest drzewo średniej wielkości, idealne do miasta, w którym nie zawsze jest przestrzeń w wąskich ulicach. Jednak warto podkreślić, że wszędzie tam, gdzie jest więcej przestrzeni, powinniśmy sadzić duże drzewa. Lipę, dąb a ostatnio modny, chociaż obcy platan. Ten ostatni jest sadzony coraz dalej na północ, również w Białymstoku. Być może zaczną go trapić choroby, które jeszcze do nas nie dotarły, co nie oznacza, że nie powinniśmy próbować.
A co z jesionami, wiązami, wcześniej dość popularnymi w miastach? Przy moim bloku do dziś rosną piękne jesiony.
Jesion cierpi od zamierania pędów jesionu. Leśnicy wręcz zarzucili sadzenie jesionów, bo masowo ginęły. Młode, ale i dorosłe drzewa giną z powodu grzyba, który przywędrował do nas z Azji. O ile tamtejszy jesion mandżurski jest odporny, to jego pasożyt niszczy nasze jesiony. Do tego dochodzą kolejne zagrożenia, takie jak mały chrząszcz opiętek jesionowy, którego larwy żyją pod korą jesionów. To kolejny gatunek zawleczony z Azji, który pojawił się już w Ameryce Północnej, gdzie zabił miliony jesionów, a jest już w Moskwie, w Białorusi i w północno-wschodniej Ukrainie. Jeżeli dotrze do nas, będzie to oznaczać całkowita jesionową katastrofę. Jednak nie oznacza to, że powinniśmy rezygnować z sadzenia jesionów. Problemy mają również wiązy. Dawniej były bardziej rozpowszechnione niż obecnie, ale z Azji przyszła tak zwana holenderska choroba wiązów – swoją nazwę zawdzięcza od miejsca, gdzie po raz pierwszy została opisana. Okazuje się, że są wiązy, które radzą sobie z tym zagrożeniem. I tak samo może być z jesionami. Trudno coś przewidzieć, ale pewne jest, że wpływamy na drzewa w różny sposób. Nasza zglobalizowana gospodarka stwarza wyraźne ryzyka. Wraz z materiałem sadzeniowym docierają do nas różne owady, organizmy, choroby. Czasem w opakowaniach podróżują chrząszcze z drugiego końca świata, które okazują się później śmiertelnym zagrożeniem dla drzew.
Mówiłeś o klonie polnym, jako idealnym miejskim gatunku. Czy są jeszcze inne polecane przez ciebie gatunki do miejskich nasadzeń?
Oprócz mojego faworyta, klonu polnego, wspomniałem już obce daglezje i platany. Są odmiany wiązów odporne na grafiozę. W miastach sprawdza się również wiązowiec południowy. Kiedy studiowałem leśnictwo, jeden z wykładowców mówił mi o robinii, popularnej nazywanej akacją, jako gatunku sprawiającym kłopoty na Węgrzech. Tymczasem tempo zmian klimatycznych jest tak duże, że dziś w Polsce mamy taki warunki klimatyczne, jak w czasie moich studiów panowały w tamtym kraju.
A co z dębami, o których mówi się, że radzą sobie lepiej w warunkach globalnego ocieplenia?
To są bardzo cenne drzewa. Są długowieczne, ale trzeba im stworzyć odpowiednie warunki, żeby rzeczywiście długo żyły. Musimy zadbać o odpowiednie warunki, w jakich drzewa będą rosły w mieście. Powinny być chronione przed solą w okresie zimowym, przed zajeżdżaniem gleby przez samochody i zadeptywaniem przez przechodzących ludzi. Drzewo, które ma odpowiednie warunki, będzie mogło długo żyć. W przypadku dębów, jeśli stworzymy dla nich odpowiednie warunki, to będą rosły przez setki lat i wytworzą wielką koronę, która oddziałuje na klimat miasta. Na pewno powinniśmy tych naszych rodzimych gatunków dębów, szypułkowych i bezszypułkowych, sadzić więcej. W miastach możemy myśleć też o gatunkach obcych – błotnym i znanym już od dawna czerwonym. Nie są one jednak tak długowieczne, jak te rodzime.
Te gatunki obce, o których mówisz, budzą wśród przyrodników kontrowersje.
Jest też takie kontrowersyjne drzewo bożodrzew, uznane za inwazyjne przez Unię Europejską. W Warszawie jest nawet aleja pomnikowa bożodrzewów. O ile w stolicy jest uznawane za ciekawostkę dendrologiczną, to na południu Polski rozsiewa się agresywnie, ale jest to idealne drzewo miejskie, jeśli uwzględnimy warunki, w jakich drzewa muszą rosnąć w miastach. W południowo-wschodnich Chinach bożodrzew rośnie na suchych, kamienistych wzgórzach i jest w stanie wszędzie wykiełkować. Wystarczy troszkę gleby miedzy skałami. We Wrocławiu kiełkuje między chodnikowymi płytami, wyrasta nawet na murach, wiaduktach. To jest drzewo, którego nie możemy rozpowszechniać i sadzić, bo jest na liście gatunków inwazyjnych, ale jednocześnie jest to drzewo, które ma wielki potencjał do znoszenia ciężkich warunków. Dlaczego o nich wspominam? Obserwacja bożodrzewów w Polsce jest bardzo ważną lekcją, bo najwyraźniej w tej chwili południowa część Polski wchodzi w optymalny dla tych drzew klimat. A w przyszłości, jeśli nadejdzie taki moment, że niewiele gatunków drzew będzie mogło sobie poradzić, będziemy zmuszeni sadzić cokolwiek, co chce wyrosnąć. Być może tym drzewem będzie bożodrzew. Nie jestem wrogiem żadnego konkretnego gatunku w warunkach klimatycznego kryzysu i konieczności naszej adaptacji do zmian w wyniku globalnego ocieplenia. Stąd ten mój postulat różnorodności gatunkowej w mieście. Z jednej strony preferujmy gatunki rodzime, z drugiej nie zapominajmy o tych, które dziś są uznawane za obce. Patrzmy już dziś na te drzewa, które rosną po sąsiedzku i są rodzime dla południowych regionów Europy. Dziś w Polsce bardzo popularne są żywotniki – znane jako tuje, które z jednej strony nadają się do tworzenia kompozycji, z drugiej strony mniej fotosyntezują. Znacznie lepsze są jednak drzewa liściaste o wielkich koronach, które będą nas chroniły tak przed upałami, jak i nawalnymi deszczami.
Cały czas wspominasz o gatunkach obcych. Czy powinniśmy dążyć do ich wyeliminowania? Czy zdołamy się ich pozbyć z krajobrazu? I czy ta walka jest dziś uzasadniona?
To mleko już się rozlało. Nie zdołamy pozbyć się gatunków inwazyjnych, co nie oznacza, że z niektórymi nie powinno się walczyć. Mamy dużo pilniejsze gatunki do zwalczenia niż obce gatunki drzew. Są to barszcz Sosnowskiego, rdestowiec, którego ekspansywność mnie przeraża i z nimi powinniśmy walczyć. Jednak w tej walce z obcymi powinniśmy koncentrować się przede wszystkim na obszarach chronionych, które powinniśmy traktować jak żywe muzea naszej przyrody, zdając sobie sprawę z tego, że postępują zmiany klimatyczne i że skład florystyczny wielu siedlisk będzie się zmieniał. Nie zwalnia to nas od starań o uwolnienie tych miejsc od nadmiaru gatunków obcych, ale jedyne co możemy zrobić to ograniczyć ich ekspansję, której już nie powstrzymamy. To przypomina koszenie łąk, które prowadzi się, aby utrzymać siedliska dla niektórych gatunków ptaków. Nie jest to ekonomicznie uzasadnione, ale robi się to dla utrzymania miejsca ich występowania, chroniąc łąki przed zarastaniem. Jednak na skalę kraju mamy już pozamiatane. Zmieniliśmy ten nasz świat nieodwracalnie i z pewnymi rzeczami trzeba się pogodzić. Nie da się uchronić konkretnych gatunków wbrew zmieniającym się warunkom klimatycznym i siedliskowym. Dziś powinniśmy się starać o ochronę tych najbardziej kompletnych ekosystemów, takich miejsc jak Puszcza Białowieska.
Kiedy umawialiśmy się na tę rozmowę, wspomniałeś, że chcesz też opowiedzieć o uczuciach drzew, o tym jak się komunikują?
Nikt z nas nie był drzewem. Czucie jest po to, żeby komunikować się z otoczeniem, żeby wiedzieć co się dzieje wokół nas i adaptować do zmieniających się warunków. Jeśli jest mi gorąco odsuwam się od pieca, jeśli jest mi chłodno podejmuję inne kroki i szukam miejsca cieplejszego. Jeśli ktoś jest wobec mnie agresywny to albo walczę albo uciekam. To wszystko służy naszemu przetrwaniu. Drzewa mają inne możliwości. Nie uciekną. Wybrały osiadły tryb życia. Muszą się zaadaptować. Drzewa musiały zaakceptować fakt, że coś może je zjeść. Mają mechanizmy obronne. Kiedy są zjadane mogą wytwarzać substancje pogarszające smak ich liści. Muszą być gotowe na to, że zostaną częściowo objedzone. Ta utrata części ciała nie może być aż tak traumatyczna jak w przypadku zwierząt. Dla nas kompletność naszego ciała jest znacznie ważniejsza. Drzewo może być częściowo martwe. Ma budowę modułową. i może odpuścić część swojego ciała. Dla nas każda część ciała jest unikalna i nie możemy utracić żadnej z nich, bo to warunkuje nasze przeżycie. Drzewo pozwala rozkładać swoją część grzybom i owadom takim jak pachnica. Wyobrażam sobie, że drzewo czuje, ale w inny sposób. Jest to bardziej sygnał dla drzewa ze strony środowiska, że coś trzeba zrobić.
A jakie sygnały wysyłają drzewom ludzie?
Lubię porównanie do serialu „Star Trek”, w którym dzielna załoga statku Enterprise udaje się w różne zakątki wszechświata. W jednym z odcinków pojawiają się Skalozjanie – lud, który żyje szybciej niż my, tak szybko, że nie jesteśmy w stanie ich dostrzec w naszej skali czasowej. Dla Skalozjan ludzie prawie się nie ruszają. Dla ludzi Skalozjanie tak szybko żyją, że ich praktycznie nie widać. Moim zdaniem jest to dobra metafora relacji miedzy ludźmi a drzewami. Dla drzew jesteśmy obojętni. Chyba, że stwarzamy im problemy, kaleczymy je, pogarszamy stan środowiska, w czasie budowy odwadniamy teren powodując to, że drzewa tracą dostęp do wody gruntowej. Wyłącznie w tak drastycznych sytuacjach drzewa mogą nas zauważać. „Zmysły” drzew koncentrują się na tym żeby poradzić sobie z procesami długoterminowymi a drzewo adaptuje się poprzez wzrost. Adaptacja zajmuje sporo czasu. Jeśli zmiany następują zbyt szybko, co ma miejsce w dobie globalnych zmian na świecie, drzewo nie jest w stanie za nimi nadążyć i ginie.
Coraz więcej osób staje w obronie drzew w ich sąsiedztwie. Przy bloku, ulicy, na miejskim skwerze. Gdzie takie osoby powinny szukać pomocy?
W Polsce nie ma zbyt wielu ekspertów arborystycznych. W takiej sytuacji najlepiej szukać osoby, która powinna mieć kwalifikacje diagnosty drzew. Są już inspektorzy drzew, ale najważniejsze, żeby szukać takich osób, które zagwarantują drzewu przeznaczonemu do wycinki sprawiedliwy proces. Niestety w wielu przypadkach nadużywa się przy decyzjach o wycince argumentu bezpieczeństwa. W rzeczywistości pod tym pojęciem kryją się inne motywacje. Komuś przeszkadzają liście, drzewo zasłania część budynku. Argument bezpieczeństwa jest nadużywany. W takiej sytuacji specjalista, które opiniuje wycinkę powinien dysponować nie tylko doświadczeniem, ale i mieć kręgosłup moralny, i nie dopasowywać swojego werdyktu do życzeń zleceniodawcy.
Dziękuje za rozmowę.
Więcej o Instytucie Drzewa tutaj.