Moje pierwsze bliskie spotkanie z kwiczołem zdarzyło się w odległych już czasach liceum. Na przystanku, w pobliżu szkoły, do której chodziłem, siedział ptak. Był niemrawy. Nie miał siły uciekać. Bez trudu zidentyfikowałem gatunek, pamiętając kolorowy rysunek z książki Jana Sokołowskiego. Kwiczoł!
Był środek zimy. Pierwsza myśl – trzeba biedakowi pomóc. Od razu przystąpiłem do działania. Przyniosłem ze szkoły pudełko. Zapakowałem ptaka i zabrałem go do miejskiego zoo. Jeden z pracowników przyjął pacjenta. Obiecał, że zajmie się nim. Nie wiem, czy kwiczoł przeżył, ale cieszyłem się, że ktoś zajmie się ptakiem. Tym bardziej, że i dziś wcale nie jest łatwo znaleźć miejsce, gdzie można byłoby przekazać upierzonego pacjenta wymagającego opieki.
W tamtych licealnych czasach nie widywałem tak często kwiczołów w Białymstoku. Dziś mam wrażenie, że jest ich więcej niż szpaków. Przynajmniej tak jest na podwórku przy moim bloku. Już z okna można obserwować kwiczoły, które dość śmiało poruszają się w centrum miasta, nawet, jeśli w pobliżu przechodzą ludzie. A są to ciekawie ubarwione ptaki i całkiem spore. Stąd nawet z moją wadą wzroku dostrzegam je bez wspomagania okularami.
Kwiczoła można stosunkowo łatwo zidentyfikować po brązowym grzbiecie, popielatej głowie i kuprze oraz wręcz czarnym ogonie. Trudno go pomylić z innymi przedstawicielami rodziny drozdowatych. O ile kwiczoła bez problemu rozpoznam, to z innymi drozdami mam już większy problem i muszę się im przyjrzeć. A i to nie gwarantuje sukcesu. Przyznaję, że wciąż nie wiem, jak ornitolodzy z precyzją potrafią rozpoznać niektóre gatunki ptaków, dość podobne do siebie. Mój podziw jest jeszcze większy, jeśli pomyślę o innych ptasich rodzinach, do których należą drobne, pozornie podobne do siebie skrzydlate istoty. Wróćmy jednak do kwiczoła, którego każdy amator przyrody powinien łatwo rozpoznać.
Szczególnie wzmożony ruch na moim przyblokowym trawniku panuje wiosną, kiedy kwiczoły przystępują do lęgów, a potem ich pisklęta wychodzą z gniazda. Po 14 dniach w stosunkowo bezpiecznym azylu poznają świat. Przez dwa tygodnie od opuszczenia gniazda wciąż nie potrafią latać. Możemy je zobaczyć jak dziarsko przemieszczają się po ziemi, prosząc o pokarm, a rodzice czynią zadość ich prośbom. Pamiętajmy że młody kwiczoł na ziemi nie jest powodem do niepokoju. Kiedy widzimy nielotnego malucha na trawniku, nie zabierajmy go. Jeśli znalazł się na ulicy przenieśmy go w bezpieczne miejsce, ale nie bierzmy ze sobą do domu. Nie zanośmy też do żadnego azylu. Jest czymś najzupełniej normalnym, że młody kwiczoł uczy się samodzielności na ziemi, zanim podejmie pierwszą próbę lotu. Co innego, jeśli zobaczymy kwiczoła poza okresem lęgowym. Wtedy pomoc może być uzasadniona, o ile znajdziemy miejsce, które zajmie się ptakiem.
Pisklęta korzystają z opieki dorosłych kwiczołów, które zażarcie bronią swojego przychówku. Nie zlękną się ani drapieżnych ptaków ani kotów, psów czy człowieka. Potrafią skutecznie przegonić intruzów, w czym pomagają im nie tylko długi ogon i wysmukłe skrzydła, o których pisał Jan Sokołowski, ale i broń w postaci odchodów. W okresie gniazdowania pomaga kwiczołom kolonijny charakter ich lęgów. Gniazda są położone na sąsiadujących ze sobą drzewach. To pozwala skutecznie odstraszać i bronić się przed drapieżnikami. Spacerując po białostockich parkach możemy stać się świadkami takiej obrony. Pojawienie się srok w pobliżu lęgowych kwiczołów jest wystarczającym sygnałem do wszczęcia alarmu. Warto się zatrzymać i przypatrzyć, jak sprawnie radzą sobie w kryzysowych sytuacjach. Mimo dość skutecznej ochrony ponad połowa piskląt ginie w pierwszym roku życia. Przyczyn tej śmiertelności jest kilka, wśród nich bliski kontakt z samochodem. Część par kwiczołów próbuje przystąpić do drugiego lęgu.
Mimo wysokie śmiertelności piskląt kwiczoł jest uznawany za stosunkowo liczny gatunek, który odniósł sukces w zasiedlaniu tak Polski, jak i Europy. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Jan Sokołowski pisał: „Kwiczoł był pierwotnie mieszkańcem wyłącznie północy i wschodu, i dopiero niedawno rozprzestrzenił się w całej Polsce, a w Niemczech posuwa się jeszcze dzisiaj coraz dalej na zachód i południe. U nas gnieździ się najrzadziej w zachodnich województwach”. Ta kwiczołowa ekspansja sprawiła, że zaczął pojawiać się coraz częściej w mieście, i nie tylko w parkach. Bez wątpienia ten gatunek jest dziś bardzo miejski.
Kwiczoły nie opuszczają nas na zimę. Te środkowoeuropejskie nie są aż takimi wędrowcami. Jednak ptaki zamieszkujące obszary położone dalej na północ mogą przemieszczać się na południe. W Polsce możemy oglądać je zimą, która jest w dobie globalnego ocieplenia coraz mniej mroźna. Kwiczoły są przystosowane do chłodniejszego klimatu. Do pory roku dostosowują swoje zwyczaje żywieniowe. Żywią się tym, czym inne drozdy. Owadami, larwami, nie pogardzą również dżdżownicami, z którymi parokrotnie już je widziałem. Zimą przechodzą na roślinny jadłospis. Znajdują się w nim różne owoce wiszące na krzewach i drzewach. Osoby, którym zdarzało się dokarmiać ptaki zimą przekrojonymi na pół jabłkami, wiedzą, że taki smakołyk przyciągnie kwiczoły.
Sama nazwa kwiczoł jest również intrygująca, tym bardziej, że jeden z bohaterów serialu „Janosik” nosił takie nazwisko – Waluś Kwiczoł, zagrany przez niezapomnianego Bogusza Bilewskiego. Sokołowski wyjaśnia, że nazwa gatunkowa oddaje głos tego ptaka – kwiczący i skrzypiący. Sokołowski uważa, że gdybyśmy próbowali ten głos zapisać, można byłoby użyć następującej transkrypcji: czek czek czek, terr terr.
Dziś możemy cieszyć się z obecności kwiczołów nierzadko pod naszym blokiem. Jednak w przeszłości był to gatunek łowny. Zabijano i zjadano kwiczoły. W Polsce były celem polowań. Od kilkudziesięciu lat cieszą się ochroną gatunkową. Jednak wciąż w południowych krajach Europy są zabijane i konsumowane. Cieszy mnie fakt, że w Białymstoku kwiczoł nie trafia na talerze. Niech żyje i urozmaica naszą miejską przestrzeń. Mój sąsiad kwiczoł!
Paweł Średziński
Cytowana literatura:
Kruszewicz A. G., Ptaki Polski, t. II, Warszawa 2008
Sokołowski J., Ptaki Polski, Warszawa 1988
Sokołowski J., Ptaki ziem polskich, t. I, Warszawa 1958